wtorek, 5 maja 2015

Norka

Pojechaliśmy na przedłużony weekend do Krakowa. We trójkę - ja, Adam i Lucynka. Nie spodziewaliśmy się, że będziemy wracać we czworo. A jednak. Ostatniego dnia, wracając z ostatniego spaceru, natknęliśmy się na małą myszkę. Była na środku chodnika między ruchliwą ulicą a przystankiem tramwajowym. Chodziła jakoś dziwnie, upadając co chwilę na bok. Po krótkim namyśle zdecydowaliśmy się ją zgarnąć. Zawiniętą w ręcznik zanieśliśmy do najbliższego weta, który orzekł, że to nie myszka, a nornica (ja jednak nadal myślę, że to była mysz polna), że ma ponad dwa tygodnie, bo nie jest już ślepa i że dużych szans na przeżycie bez mamy jej nie daje. Dostaliśmy instrukcje, jak się zajmować maluszkiem, nazwaliśmy "nornicę" Norka i pojechaliśmy do domu.


Niestety Norka przeżyła u nas tylko jeden dzień. Nie wiem, czy coś zrobiłam źle, czy poświęciłam jej za mało czasu i uwagi, czy po prostu była za słaba. Nie wiem też, czy dobrze zrobiłam, zabierając ją z tego chodnika. Ale tam też by nie przeżyła, a u nas przynajmniej przez krótki czas miała swoje miejsce (czyli pudełko bo butach), imię, pojemnik z ciepłą wodą (który miał jej zastąpić ciepło mamy) i plany na przyszłość (miała zamieszkać w klatce u nas w ogródku, bo na wolności podobno już by sobie nie poradziła).